Zygmunt Górny

Dr n. med. Zygmunt Górny
ORDYNATOR ODDZIAŁU WEWNĘTRZNEGO

 

Ikona interny

 

Dla wielu osób Szpital w Puszczykowie jednoznacznie kojarzy się z dr Górnym… Śmiało można powiedzieć jest Pan ikoną puszczykowskiej lecznicy

To nieprawda (śmiech), kategorycznie zaprzeczam, aczkolwiek jestem ze szpitalem związany od 12 grudnia 1975r. Rozpocząłem pracę na niemal pół roku przed oficjalnym otwarciem szpitala, bo ten ku zmartwieniu wielu ówczesnych pracowników otworzył się na tydzień przed Wielkanocą. 12 kwietnia przyjęliśmy pierwszych pacjentów, a to oznaczało, że w Święta Wielkanocne mieliśmy już pełne dyżury. Otwarto dermatologię i dwa oddziały internistyczne. Rozpoczynaliśmy pracę niemal na placu budowy, a dotarcie na niektóre oddziały było możliwe tylko windą. Na korytarzach leżał gruz. Dziś wydaję się to nieprawdopodobne, ale w pierwszych dniach, gdy jeszcze nie było pacjentów pielęgniarki zajmowały się …”budowlanką”. Skrobały płytki, sprzątały po ekipach robotników. To były zupełnie inne czasy i to pod wieloma względami.

Nie było kłopotu z pozyskaniem chętnych do pracy?

W momencie gdy powstawał tak duży obiekt na kierownicze stanowiska zatrudniano osoby z doświadczeniem, a pozostali to była … młodzież. Gdy ja rozpoczynałem pracę tylko ordynator i jego zastępca mieli specjalizację, reszta, to były osoby świeżo po studiach.  

Czyli wrzucono Pana od razu na głęboką wodę, aby sprawdzać teorię i wiedzę zdobytą na studiach w codziennej szpitalnej praktyce – czy dobrze rozumiem?

Nie chcę wypowiadać się na temat obecnych studentów i odpowiedzialności karnej lekarzy, szczególnie młodych, ale wówczas myśmy o tym nie myśleli! Pracowaliśmy! Wspominam dyżury w piątki. Szpital był jednak dość oddalony od Poznania, nikt nie miał samochodu, dojeżdżaliśmy pociągiem. Gdy rano w piątek o wpół do siódmej byliśmy w pracy to wychodziliśmy z niej o dwunastej w poniedziałek. To że szpital jest dla lekarza drugim domem pozostało niezmienne, ale poprawiły się warunki bytowe. Zmieniły się też oczekiwania i to zarówno po stronie pacjentów jak i personelu.

A jacy są dzisiejsi pacjenci? Bardzo się zmienili?

Są z pewnością bardziej świadomi, inna rzecz to fakt, że gdy myśmy rozpoczynali pracę, to tu był szpital kolejowy. Przyjmowaliśmy zaledwie 20-25% pacjentów, którzy nie mieli związku z kolejnictwem. Byli to pacjenci z terenu powiatu poznańskiego, najbliższych okolic Mosiny i Puszczykowa. Zdecydowaną większość stanowili pacjenci, którzy przyjeżdżali z całej zachodniej Polski, szpital leczył chorych z kilku województw.  Jeśli pacjent przyjeżdżał do nas z odległości 200-300 km to albo był hospitalizowany, albo natychmiast diagnozowany i dopiero wtedy wypisywany do domu. Pamiętajmy, że nie było wtedy SOR-ów, a w Izbie Przyjęć musieliśmy zrobić wszystkie badania i podjąć decyzję czy przyjmujemy pacjenta czy nie.

A do tego nie mieliście Państwo ultrasonografów, tomografów komputerowych, endoskopów… był tylko rentgen i stetoskop, żeby „zajrzeć” do wnętrza pacjenta…  

Dziś ktoś może na to powiedzieć – partyzantka. Był rentgen, stetoskop i intuicja, dlatego też polscy lekarze cieszyli się tak wielką popularnością zagranicą. Sam miałam wiele propozycji zatrudnienia w wielu ośrodkach zagranicznych. Polscy lekarze byli atrakcyjni. Gdy my dysponując jedynie dłońmi i stetoskopem ustalaliśmy prawidłowe rozpoznanie, to bywało że zachodni lekarze mylili się korzystając już wtedy ze sprzętu, który teraz już mamy do dyspozycji. Sądzę, że prawidłowe kojarzenie, empatia oraz intuicja od dawna wyróżnia naszych lekarzy. Staramy się te cechy wykształcić u młodych medyków, muszą je mieć, aby być dobrymi w tym pięknym zawodzie.

Dla stażystów, młodych lekarzy jest Pan niekwestionowanym autorytetem, mówi się, że jeśli „wyszło się  spod  ręki Górnego to będzie się  dobrym lekarzem”. Co im Pan najczęściej mówi?   

Tak działa zespół.

Pan jak zwykle jest skromy!

Nie, nie! Jako zespół jesteśmy otwarci i pokazujemy  młodym adeptom drogę, może dlatego – jak twierdzą na  forach internetowych – cieszymy się większą popularnością jako miejsce odbywania stażu. Mamy też dla tych młodych ludzi więcej czasu niż w innych szpitalach. Wymagamy też zdecydowanie więcej, ale oni chyba to lubią. Jesteśmy szpitalem wielospecjalistycznym. Nie chcę aby koledzy z kliniki się obrazili, ale Puszczykowo jest całkowitym zaprzeczeniem szpitala klinicznego. Dlaczego? Z tego względu, że my przyjmujemy wszystkich pacjentów. Gdybyśmy byli w szpitalu klinicznym przyjmowalibyśmy chorych zgodnie ze specjalizacją  kliniki: tylko z chorobami endokrynologicznymi, albo diabetologicznymi lub pulmonologicznymi. Kiedyś byliśmy trochę sprofilowani, bo były dwa oddziały: A i B. Dr Stefan Nowak kierował Oddziałem A, który przyjmował pacjentów z chorobami kardiologicznymi i pulmonologicznymi, a wspaniały dr Stanisław Dzieciuchowicz w Oddziale B chorych z dolegliwościami gastroenterologicznymi i endokrynologicznymi. Teraz jest jeden oddział, który przyjmuje nawet pacjentów hematologicznych, z chorobami nowotworowymi, jednym słowem bardzo różnych pacjentów. To pełen zakres i być może dlatego ktoś, kto chce poznać tajniki prawdziwej interny szuka takich oddziałów jak nasz.

Czy można zaryzykować stwierdzenie, że interna jest królową wszystkich innych specjalizacji?

To interna inicjuje drogę rozpoznawania choroby. Kwestia leczenia to już drugorzędny problem, najważniejsze żebyśmy wiedzieli co mamy leczyć. Kierujemy pacjenta na „odpowiednie tory” i później niejednokrotnie kontynuujemy, to co zainicjowaliśmy, bo pacjenci po zabiegach lub konsultacjach bardzo często wracają na nasz oddział. Kliniki i wąskie działy interny zajmują się krótkotrwałym ustawianiem terapii danych jednostek chorobowych, a  dalszym leczeniem zajmuje się jednakże najczęściej interna.

Zaczynał Pan ze stetoskopem w dłoni i osławioną intuicją lekarską. Teraz jest Pan dodatkowo uzbrojony w głowice ultrasonografu i oko endoskopu. Czy to była duża zmiana?

Bardzo szybko wchłanialiśmy wszelkie nowinki. Gdy pojawiły się informacje o ultrasonografii staraliśmy się jak najszybciej pozyskać taki aparat. Do Puszczykowa trafił w roku 1987 lub 88, dokładnie nie pamiętam. Ale co najistotniejsze - musieliśmy się sami uczyć, bo w Polsce nie było nauczycieli. Jeździłem do Austrii, by uczyć się odczytywania obrazów ultrasonograficznych. Jednocześnie pojawiła się gastroskopia. Lata się zacierają, ale to był znaczący postęp w diagnozowaniu, a zmiany następowały płynnie. Ten szpital był dobrze doposażany, dbano o to, by pojawiały się nowinki i cały niezbędny sprzęt zgodny z postępem medycyny. 

Czy może Pan wyróżnić jakieś najważniejsze wydarzenie z tych 45 lat pracy w Puszczykowie?

Oj, anegdot, różnych historii długo, by można przytaczać…

To poproszę choć o jedną…

Najczęściej związane są z pacjentami. Ale bardzo utkwił mi w pamięci pierwszy zabieg operacyjny, który był przeprowadzony przez specjalistów z Niemiec. Zabieg był transmitowany z naszego bloku operacyjnego. Miałem przyjemność organizowania  tego wydarzenia. To była laparoskopia, a myśmy jeszcze niewiele wiedzieli o tej metodzie operowania. Takie zabiegi wykonywano zazwyczaj w renomowanych klinikach, a tymczasem u nas w Puszczykowie usuwano pęcherzyk żółciowy w taki właśnie sposób.  Zjechało chyba 50 lekarzy, chirurgów. To było olbrzymie przeżycie. Dyskutowaliśmy z kolegami o zabiegu, ale nie tylko. Zrobiła się z tego wielka konferencja naukowa, która zupełnie nie była zaplanowana, a jej głównym tematem stał się ogólnie rozwój i postęp medycyny. Tamte pytania i zagadnienia są aktualne po dziś dzień, bo ludzi takich jakich kształcimy na oddziale jest coraz mniej. Brakuje internistów, którzy są kształceni przez oddziały o tak szerokim spektrum. Trudno powiedzieć, czy lekarz kształcony na oddziale kardiologicznym będzie kiedyś prawdziwym internistą. Takie przykłady można odnieść do innych specjalizacji: ktoś będzie diabetologiem, endokrynologiem, nefrologiem, ale nie będzie w pełnym tego słowa znaczeniu – internistą. Jeśli ktoś chce zostać prawdziwym internistą, powinien mieć praktykę na ostrych dyżurach w szpitalach powiatowych.

Czy młodym lekarzom brakuje holistycznego podejścia do pacjenta, patrzenia na chorego en bloc?

Jest to wynik obecnych trendów i wąskich specjalizacji. To jedno, a druga sprawa to odpowiedzialność, na którą nacisk kładą nauczyciele akademiccy. Mają rację. Niejednokrotnie w naszym postępowaniu decyduje nie istota, a raczej aura, która jest wokół. Lekarze boją się błędów, odpowiedzialności karnej.

Panie doktorze … rozmawiamy już długo, a Pan cały czas martwi się tylko o innych… Jest jakiś lek na stres, którego nie da się przecież w tym zawodzie uniknąć? Od wielu, wielu lat kieruje pan Oddziałem Wewnętrznym…

To jest bardzo trudne pytanie. W tej chwili jest totalny brak personelu, Zaczynam dopiero teraz – pewnie zbyt późno – patrzeć przez inny pryzmat. Gdy nie ma motywacji, by młodzi ludzie zostawali tutaj, a jest to przecież problem ogólnopaństwowy, to zmartwienia nie pozwalają pójść na spoczynek, chociaż lekko odpuścić… 45 lat temu przy takiej samej liczbie pacjentów pracowało tutaj szesnastu  lekarzy, teraz pracuje tylko  czterech specjalistów. Było bardzo dużo pielęgniarek, wręcz nadmiar. Dziś zmieniły się czasy, a gdy ktoś przychodzi do pracy rozpoczyna od pytania – za ile? Akcent przesunął się nie w tę stronę, której byśmy sobie powszechnie życzyli. Pod koniec moich zawodowych dni odczuwam gorycz. Ale nigdy jednak nie żałowałem, że związałem się właśnie z  Puszczykowem. Bardzo się cieszę, że jestem dobrze postrzegany. Na stanowisku ordynatora nie można niestety tylko głaskać, zawsze też znajdą się  osoby, które są mniej zadowolone i one kształtują opinię o nas. To zaledwie kilka procent w ogromnej rzeszy pozytywnie nastawionych. To taka łyżka dziegciu, która powoduje napięcia, stres. Zazwyczaj w tygodniu to jedna rodzina, czasem pacjent – to sprawia, że zastanawiamy się czy warto to jeszcze ciągnąć…

Proszę tylko nie mówić tego głośniej… Puszczykowo – to dr Górny! Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Zygmunt Górny