Dorota Gościniak

Dorota Gościniak
BYŁA PIELĘGNIARKA ODDZIAŁOWA – ODDZIAŁ NEUROCHIRURGII
 

Nieskomplikowany człowiek do skomplikowanych spraw. 

 

 

Ile lat pracuje Pani w Puszczykowie?

Od 81 roku, dokładnie 40 lat. Zaczynałam jeszcze w Szpitalu Kolejowym i zawsze pracowałam na neurochirurgii. Pracowałam jako pielęgniarka odcinkowa,  potem opatrunkowa, no i wreszcie oddziałowa. Jako oddziałowa ze trzydzieści lat. Trochę się tego uzbierało. Właściwie nawet nie pamiętam, jak to po kolei było, dat się nie pamięta. Najważniejsza jest praca!

A najważniejsze wspomnienia?

Niezależnie od tego, na jakim odcinku byłam, zawsze mi się tu dobrze pracowało, w dobrej atmosferze, nie mam właściwie (chwila zastanowienia) żadnych przykrych wspomnień.

Czy wie Pani, że większość ludzi kojarzy Panią w Puszczykowie z uśmiechem? Uśmiechnięta Dorota, ta, która umie załagodzić konflikt…

Myślę, że to w dużej mierze pomaga. Nie każdy problem trzeba traktować tak osobiście, dogłębnie. Pomaga obrócenie w żart, czasem spłycenie i zwrócenie uwagi na co innego. I najważniejsze — rozwiązywanie problemu natychmiast. I tak tu robimy. Udaje się ! Nie wiem, czy to jest przepis? Pewnie tak!

Jak to jest, gdy całe swoje życie zawodowe wiąże się z jednym miejscem – to dzisiaj rzadkość…

Bardzo duża rzadkość! (śmiech) Dzisiaj im więcej stanowisk i miejsc pracy, tym lepiej. To prawda, bo zdobywa się różnorodne doświadczenia, ale jak ja pracuję tyle lat na jednym, to mało co mnie zaskoczy. Mam więcej zrozumienia dla wielu spraw.

Dlaczego wybrała Pani neurochirurgię – to wyjątkowo trudna dziedzina dla pielęgniarki?

To był czysty przypadek. Po prostu wtedy nie było personelu na oddziale, gdy zatrudniałam się w Szpitalu po otrzymaniu dyplomu. Brakowało personelu na wielu oddziałach, ale jak przyszło do konkretów, to już nie miałam wyboru (śmiech).

Ale czy zdawała sobie Pani wtedy sprawę z tego, z jak trudnymi przypadkami przyjdzie się zmierzyć?

Nie miałam nigdy wcześniej praktyki na neurochirurgii. Może i lepiej… Było o tyle ciężko, że w ogóle nie znałam specyfiki takiego oddziału.  Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że będzie to aż tak ciężkie.

Czy po tylu latach pracy, po tysiącach pacjentów, którzy przewinęli się przez oddział, jest Pani w stanie od razu stwierdzić, z kim  będzie problem, a z kim nie?

Nie! Nadal są niespodzianki. Im mam dłuższy pierwszy kontakt, tym niby więcej wiem. Najlepiej, jeśli mam dwa, trzy dni na poznanie pacjenta, ale z drugiej strony nie wolno nikogo szufladkować. Tym bardziej że chory z silnym bólem, z guzem mózgu nie zachowuje się zawsze typowo. Trzeba brać poprawkę na ciężką chorobę i podchodzić z dużą dozą ostrożności i robić swoje zgodnie z wiedzą i praktyką medyczną. Potem zdarzają się miłe rozczarowania. Dlatego ostrzegam młodsze koleżanki, by pochopnie nikogo nie oceniać  i nie popadać w rutynę.

Co mówi Pani młodym absolwentom pielęgniarstwa gdy trafiają do pracy na tym oddziale? Jak pomaga się Pani „oswoić” im z cierpieniem, śmiercią, bardzo drastycznymi sytuacjami?

Zawsze im mówię, że trzeba lubić ludzi. Nie mam obowiązku kochać pacjenta, ale muszę szanować chorego. W opiece na tym oddziale niezbędna jest też wiedza psychologiczna. Trzeba znać objawy i zdawać sobie sprawę z tego, że zwłaszcza pacjenci z chorobami mózgu mogą się inaczej, nietypowo zachowywać. Nie wolno też uwag pacjenta brać bezpośrednio do siebie. Często mówię – co byś zrobiła gdyby na tym miejscu była twoja mama, twój ojciec? Wtedy łatwiej się pracuje z takim pacjentem. Traktuj pacjenta tak samo, jak byś chciała sama być traktowana, ty lub ktoś z twojej rodziny.  Tu nie  liczy się tylko empatia. Normalne zachowanie człowieka może się w szpitalu bardzo zmienić. To dla niego obce środowisko, do tego dochodzi ból, strach przed chorobą…  Gdy pielęgniarka opiekuje się chorym z guzem mózgu, u którego występują też zmiany fizyczne, musi wiedzieć, z czym się spotka. A to nie bywa łatwe!

Czy był jakiś kryzys, moment, w którym mówiła Pani – dłużej już nie dam rady?

Nie kojarzę! Lubiłam i lubię pacjentów. Zawsze lubiłam tu przychodzić, nie stanowiło to nigdy problemu. Nie miałam takiego typowego załamania, kryzysu. Teraz z wiekiem jestem właściwie tylko bardziej zmęczona – brakuje sił fizycznych. Czasami zdarza się, że mam mniej cierpliwości niż dawniej…

A jak zmieniał się sam Szpital?

Teraz zdecydowanie wypiękniał. Jak przyszłam do pracy w 1981, to był w miarę nowy. Przez wszystkie te lata na moich oczach niszczał, ale w ostatnich latach znów się podnosi, pięknie odbudowuje. Jest tu coraz ładniej, coraz lepiej się także pracuje. Każdy oddział zmieniał się na przestrzeni tylu lat. O tym mówią też sami pacjenci.

Czy jest jakaś recepta na „bycie oddziałową” przez tyle lat?

Najważniejsze, żeby przychodząc do pracy mieć dobry nastrój i w takim stanie spędzić dyżur. Jest śmiech, rozmowy… tak samo staramy się robić z pacjentami. A po pracy… nie znoszę robić zakupów, bo to taka dreptanina, ale lubię czas z rodziną, z książkami, z krzyżówką… Jestem raczej mało  skomplikowanym człowiekiem.

Można powiedzieć nieskomplikowanym lekiem na cały oddział!

(Śmiech) Moja recepta: samemu niczego nie komplikować – bo po co?

Bardzo dziękuję za rozmowę

 

Dorota Gościniak